Moje Kochane!
Dzisiaj odebrałam kolejną paczkę i w niej masę ciekawych kosmetyków :)
Mam dla Was bardzo atrakcyjne promocje! Zapraszam tutaj:
KLIK
Jeżeli macie jakieś pytania zapraszam do kontaktu poprzez formularz po lewej stronie, bezpośrednio przez mejla zolzamalina@gmail.com albo w komentarzach.
W poprzednim zamówieniu wzięłam dla siebie próbkę podkładu
EverLasting Foundation. Miałam możliwość już go wypróbować na warsztatach, ale jakoś nie byłam zdecydowana. Inne są odczucia, kiedy można się pomaziać u siebie w łazience, widzieć wszystko we własnym lustrze, niż w Filii, później wyjść na miasto, a po powrocie do domu zobaczyć efekt po kilku godzinach.
Niemądrze zrobiłam, bo oczywiście zamówiłam sobie cały podkład w czwartek, a próbki nie wykorzystałam... do wczoraj.
Trochę czas mnie gonił i znowu bym zapomniała, że miałam użyć EverLasting i zaczęłam się pacykować starszym, kończącym się podkładem z Inglota (swoją drogą bardzo go lubię, ale chyba odcień jest trochę za ciemny, a wzięłam najjaśniejszy z serii). Na szczęście nie rozsmarowałam go po całej twarzy, więc stwierdziłam, że jeszcze zdążę go zastąpić próbką. Zmyłam, nałożyłam krem i zaczęłam szukać próbki. No i zginęłam we własnym pokoju, haha. Przeszukałam wszystkie torebki, biurko, nawet w szufladach, stolik jeden, drugi, kosmetyczkę. Za Chiny nie mogłam sobie przypomnieć gdzie ją położyłam. W końcu znalazłam! Gdzieś tam leżała sobie kremowa próbeczka, przygnieciona stertą kartek. Szybko rozerwałam opakowanie i kontynuowałam malowanie.
No i się zaczęło. Przerażenie, trochę strachu i od razu myśli "po co ja go zamawiałam przed testem, od razu po otworzeniu paczki w biurze zostawię ten podkład w cholerę!". Konsystencja bardzo przypominała mi rozświetlający podkład z Avonu, którego nie skończyłam do tej pory i buteleczka kurzy się gdzieś w łazience. Zrobiłam parę oddechów i na spokojnie
rozsmarowywałam
kremową konsystencję. No i znowu pesymistyczne myśli przebiegły mi po głowie, że słabo się rozprowadza, że nie kryje jak powinien, błyszczę się jak księżyc w pełni, po co ja zmazywałam kończącego się Inglota! Dałam parę chwil na utlenienie, poprawiłam strefę T pudrem pyłkowym, podkreśliłam różem kości policzkowe. Było o pół nieba lepiej, bo na pewno nie całe. Nie wiem czy przez sztuczne światło w łazience wydawało mi się, że jestem blada jak ściana. Może przez ten pierwszy szok faktycznie zrobiłam się blada :P Wyskoczyłam do toaletki, obejrzałam się w dziennym świetle i było w miarę ok. Nie miałam czasu na kolejne zmazywanie, więc wytuszowałam oczy, maznęłam trochę pomadki i zeszłam do kuchni, żeby sięgnąć po opinię mamy.
Mamo, zobacz na moją twarz, wygląda normalnie? W miarę naturalnie? - spytałam i dostałam odpowiedź, że jest fajnie, naturalnie i kolor całkiem dobrze komponuje się w mój odcień cery. Meeega mi ulżyło, serio. Znowu poszłam do lusterka i
znowu wyglądałam o 1/4 nieba lepiej niż na początku (to już w sumie 3/4 nieba :D).
Zaryzykowałam i wyszłam z domu z tym czymś na twarzy. Nie czułam na twarzy kompletnie nic, żadnego uczucia ciężkości ani tłustych miejsc.
Kiedy wróciłam i spojrzałam w lusterko efekt utrzymywał się całkiem nieźle, ale nie idealnie. W niektórych miejscach zauważyłam smugi, ale to raczej dlatego, że przerażenie wzięło górę i nałożyłam sobie taką masę specyfiku, że nasiąknęłam jak gąbeczka. Mimo wszystko nie było efektu maski - wielki plus! Wieczorem, a raczej w nocy, kiedy chciałam zrobić demakijaż cała "tapetka" nadal była obecna. Taki efekt już dopuszczałam do myśli, bo nie pudrowałam noska od momentu wyjścia z domu, ale o zmycie podkładu musiałam sie bardzo postarać.
Dzisiaj na spokojnie wycisnęłam końcówkę próbki i jak zazwyczaj się pomalowałam. Już bez żadnych czarnych myśli stwierdziłam, że podkład jednak prezentuje się całkiem dobrze i nie będę go odsyłać jeżeli masa w buteleczce nie będzie się znacząco różnić od próbki. Chyba po prostu znalazłam dobrze dobrany kolor i się wystraszyłam własnego odbicia, haha. :D
Pełnowymiarowy produkt przyszedł i nadal leży w paczce, trochę boję się go wyciągać. Będą dwa wyjścia: albo zostanie ze mną na zawsze albo wyślę go na wieczną wycieczkę do Oriflame i nigdy już go nie zamówię.
Recenzja za jakiś czas.
Stay tuned!
Edit: Uwielbiam Bloggera i to, że zapisuje każde słowo. ♥ Przez przypadek cofnęłam stronę i zamarłam, że straciłam całą notkę.