poniedziałek, 21 października 2013

Lakiery do paznokci Palladium

Cześć!
Po baaardzo długiej przerwie na pierwszy ogień idą najnowsze lakiery do paznokci Power Shine Palladium. Można uznać, że testuję je od zeszłego wtorku. Osobiście nie posiadam swoich buteleczek, ale mając do nich dostęp wykorzystałam okazję i pomalowałam sobie paznokcie każdym kolorem. Pomyślałam, że to będzie dobra okazja, żeby reaktywować bloga :)

Zacznijmy od początku!
Zaglądam do katalogu i otwieram oczy ze zdziwienia. Bardzo mocno brokatowe, nowe lakiery. I od razu rodzi się pytanie 'Dlaczego? Dlaczego to nie nowość dla mnie?'. Nie lubuję się w brokatowych czy perłowych lakierach. Wolę mieć gładkie paznokcie, jednego koloru.

Przepraszam, za obrócone zdjęcia! Coś się porobiło i nie potrafię tego naprawić. Zdjęcia są widoczne ;)

Co pisze producent?Nowe lakiery wzbogacone ekstraktem z palladu nadają paznokciom ekstremalny, metaliczny połysk i mieniącą się intenstywnymi kolorami holograficzną poświatę, dzięki której z pewnością nie pozostaniesz niezauważona!

Dobra, dobra, ale co to jest ten pallad? Chemicy będą pewnie wiedzieli, ale że jestem chemicznym beztalenciem wspomogę się Wikipedią.
Pierwiastek chemiczny z grupy niklowców w układzie okresowym, należący do triady platynowców lekkich.
Szczerze mówiąc, mało mi to mówi, także czytam dalej: 
(...) występuje w skorupie ziemskiej w ilości 6×10−4 ppm głównie jako zanieczyszczenie rud miedzi i cynku.
Trochę mnie przeraża, ale kontynuuję:
Nazwa pochodzi od greckiej bogini Pallas, czyli Ateny, i została nadana w związku z niedawnym (1802) odkryciem planetoidy Pallas.
To już brzmi dla mnie bardziej przyjaźnie! Szukam więcej. Tym razem w encyklopedii: 
Stopy palladu są stosowane do wyrobu ozdób jubilerskich.
I ta informacja do mnie przemawia! Lubię biżuterię :)


Mimo tego, że nie są w moim stylu bardzo chciałam sprawdzić trwałość lakierów Oriflame.
Kiedyś zraziłam się do lakierów z katalogów, ponieważ warstwy odchodziły całymi płatami. 

Pomalowałam każdy palec innym kolorem i co? Spójrzcie:



Kolory są zupełnie mniej błyszczące niż te pokazane w katalogu. Nie odstraszają, nie błyszczą jak klej z samym brokatem. Najbardziej spodobały mi się niebieski i fioletowy. I to właśnie one najdłużej mi się utrzymują na paznokciach, ale prawdopodobnie dlatego, że płytki paznokci na palcach małych i serdecznych są najbardziej zdrowe. Paznokcie na środkowych i wskazujących palcach bardzo mi się rozdwajają i się łamią, dlatego lakier się łamał.
Lakiery przetestowałam bardzo mocno. Dosłownie i w przenośni rzuciłam je na głęboką wodę. Wodę w basenie - chlorowaną. Nie było tak źle! Niebieski i fioletowy przetrwał praktycznie bez skazy, reszta z uszkodzeniami (jestem pewna, że to przez moje słabe pazurki).
Co dobre - lakier nie odchodzi po dniu, ani nawet po trzech. Dłużej nie sprawdzałam, bo po prostu zaczęłam sama go zdrapywać (wiem, wiem, powinnam użyć zmywacza, ale ostatnio w domu tylko nocuję i nie ma czasu, żeby zadbać o paznokietki).

Drugi raz pomalowałam paznokcie w ubiegłą sobotę. Już bez większych testów, po prostu pozwoliłam im się sprawdzać podczas codziennych prac - zmywanie, mycie głowy itp. Do tej pory lakiery trzymają się idealnie, bez żadnych uszczerbków, pękania i kruszenia się. Noo... z wyjątkiem jednego środkowego paznokcia, którego złamałam i niestety musiałam go obciąć i zmyć. Ale obróciłam to w plus, bo mogę Wam teraz napisać jak wygląda ten proces i jak wygląda płytka paznokcia po zmywaniu.
Zatem, jak pewnie wiecie wszelkie lakiery z brokatami działają jak pumeks. Nie da się go zmyć, a dłonie później są całe w świecących drobinkach, które są przenoszone na twarz i cały tydzień znajdujemy je dosłownie wszędzie.
Tak przy okazji, pokazywąłam dłoniee koleżance, która właśnie stwierdziła, że brokatowe lakiery właśnie dlatego są okropne.
A tutaj kolejna niespodzianka! Przyłożyłam wacik do paznokcia, poczekałam dosłownie sekundę i przeciągnęłam wacik. Paznokieć był czysty! Jeszcze delikatnie przeczyściłam brzegi i to był koniec! Stałam w łazience jak wryta, bo do tej pory nie poszło mi tak dobrze ze zmywaniem lakieru, tym bardziej mocno różowego. Zero naruszenia płytki paznokcia, żadnej ryski.

Jeżeli chodzi o opakowanie. 5ml - jak na lakier, to mało. Wygodna zakrętka. Pędzelek dość gruby. 3-4 ruchy wystarczą, żeby pomalować cały paznokieć.
Gęstszy niż Essie, ale rzadszy niż MissSporty. Przy częstym otwieraniu jeszcze bardziej gęstnieje. Przynajmniej tak wnioskuję z tego, że sporo osób w filii je używało i po prostu wywietrzał.
Jak dla mnie długo schnie, dlatego traktowałam paluchy zimną wodą.

Skład:
ETHYL ACETATE, BUTYL ACETATE, NITROCELLULOSE, ADIPIC ACID/NEOPENTYL GLYCOL/ TRIMELLITIC ANHYDRIDE COPOLYMER, ACETYL TRIBUTYL CITRATE, ISOPROPYL ALCOHOL, STEARALKONIUM HECTORITE, SUCROSE ACETATE ISOBUTYRATE, MICA, CALCIUM ALUMINUM BOROSILICATE, PENTAERYTHRITYL TETRAISOSTEARATE, PALLADIUM, SILICA, TIN OXIDE, CI 15850, CI 77266, CI 77891, CI 77510, CI 15880, CI 77000

Ocena końcowa: ♥ ♥ ♥ ♥
Cena regularna: 30zł/5ml



Miałyście okazję już go wypróbować? Piszcie :)


Lecę na basen katować lakier :) Miłego wieczoru!



piątek, 13 września 2013

Everlasting Foundation

Cześć :)
Przeżyłam obóz wędrowny. Doprowadziłam grupę do noclegu, więc mam nadzieję, że ocena będzie bardzo dobra. Zanim się ponownie zaaklimatyzowałam i wdrążyłam w codzienny tryb życia minęło trochę czasu. Odespałam, wprowadziłam w równowagę swój organizm i załatwiłam parę spraw osobistych. Chociaż nadal nic mi się nie chce, powolutku sobie działam na różne sposoby.

W ubiegłą środę odbyły się warsztaty makijażu z pierwszego konkursu. Anita była modelką i dla niej został dobrany makijaż. Mam nadzieję, że jest zadowolona z efektu i doboru kosmetyków. Oprócz tego wręczyłam zestaw kosmetyków, który możecie zobaczyć na jej blogu (www.anitk4.blogspot.com).
Ja niestety dopiero po powrocie do domu zreflektowałam się, że nie zabrałam aparatu, a robienie zdjęć telefonem wyleciało mi z głowy, a szkoda :) ... chociaż to motywacja do działania dla Was, żeby brać udział w konkursach, żeby osobiście zobaczyć jak wyglądają warsztaty. :)


Podkład Everlasting

EverLasting Foundation

Prawie dwa miesiące temu opisałam tu swoje pierwsze wrażenie po użyciu próbki podkładu. (Odnośnik do postu) Wydaje mi się, że po takim okresie używania pełnowymiarowego produktu to idealny czas na recenzję. Przetestowany podczas ciepłego lata i paru deszczowych dni w końcu doczekał się swojego miejsca na blogu. 

Opis producenta: Wysokiej jakości podkład z opatentowaną technologią Skincare przynoszącą wymierne korzyści Twojej skórze. Klinicznie udowodniona odporność na ścieranie się i spływanie, gwarantuje trwały, nieskazitelny makijaż przez długi czas. Lekka, silikonowa baza zapewnia aksamitnie gładkie wykończenie makijażu i zwiększa uczucie komfortu skóry. Pozwala uzyskać efekt od średnio do mocno kryjącego.

Opakowanie: ♥ ♥ ♥ ♥ ♥
Według mnie lepsza wersja opakowań podkładów z Maybelline, a przynajmniej tego mineralnego i wszelakich szklanych buteleczek z pompką. Bardzo lekka (co jest przydatne w podróżach), lecz twarda, plastikowa buteleczka. Nawet przy użyciu siły nie można wgłębić ścianek. Ochronna nakładka, solidnie trzyma się opakowania. Nie spada i chroni przed niepożądanym użyciem np. w torebce, albo w kosmetyczce. 

Zapach: ♥ ♥ ♥ ♥ ♥
Teraz poszłam do łazienki, zabrałam ze sobą buteleczkę i siadłam przed komputerem, żeby opisać dokładnie to co czuję. Jakoś do tej pory nie zwracałam uwagi na jego zapach. Wypompowałam drobną kropelkę na rękę i rozprowadziłam po dłoni, żeby lepiej poczuć. Odkrycie. W końcu znalazłam zapach, który tak często czuję w Filii. Nigdy bym nie pomyślała, że tak pachnie właśnie podkład. Tak jak wcześniej stwierdziłam - nigdy nie wąchałam samego podkładu i podczas codziennego nakładania go na twarz nieszczególnie zwracałam na to uwagę. Zapach jest delikatny. Kojarzy mi się z jakimś czymś kwiatowym. Zaraz po rozsmarowaniu praktycznie znika pozostawiając prawie niewyczuwalną powłoczkę. Przyjemne :)

Kolor:
Cóż, ocena tu jest tu zbędna, ponieważ kolor jest dopasowany dla mnie. Ja używam jaśniutkiego Porcelain.
Cała gama składa się z sześciu kolorów:
 Porcelain
 Fair Nude
 Nude Pink
 Natural Beige
 Light Ivory
 Warm Sand

Konsystencja: ♥ ♥ ♥ ♥ ♥
Podkład nie ma bardzo wodnistej konsystencji. Nie rozlewa się po całej dłoni/twarzy. Można powiedzieć, że jest spoisty, ale nie jak np. farba akrylowa. Ma zwartą konsystencję, ale jednocześnie bardzo przyjemnie się go rozsmarowuje. Nie tworzą się grudki, ani nie roluje się.



Wydajność: ♥ ♥ ♥ ♥ ♥
Używam codziennie od prawie dwóch miesiący. Nie mogę dokładnie się przyjrzeć, ale wydaje mi się, że połowa jeszcze nie została wykorzystana. Jedno, dwa pełne użycia pompki przy porannym makijażu spokojnie wystarczają na mój cały makijaż

Użycie: 
Moje pierwsze wrażenie już znacie, więc nie będę się ponownie rozpisywać. Po próbce myślałam, że zjadę ten produkt na funty, a tu niespodzianka. Co zauważyłam i doceniam?
Faktycznie długo pozostaje na swoim miejscu. Użyty rano na krem i korektor wieczorem nadal jest na twarzy. Nie spływa, w ciągu dnia wystarczy przypudrować nosek i makijaż wygląda jak robiony przed chwilą. Ultra delikatny! Nie czuć żadnego efektu maski. Bardzo lekki i nieodczuwalny. Nie pobrudziłam nim jeszcze żadnego ubrania (teraz pytanie czy uważałam, czy faktycznie nie brudzi?). Test: właśnie poświęciłam swoją bluzę i otarłam rękawem czoło i policzki - żadnego śladu. Co prawda malowałam się o 8 rano, więc zostawiam wam to do subiektywnej oceny.
Nie lubię grubych warstw podkładów, dlatego cienką warstwą wyrównuję koloryt skóry i ewentualne przebarwienia zasłaniam grubszą warstwą. Kryje bardzo dobrze! 
Co dla mnie ważne - nie wysusza skórek. W sensie... mam niedobry nawyk drapania i wyciskania wszystkich wyprysków i tworzą mi się albo suche skórki albo strupki. Zakamuflowane pod podkładem nie stają się suche.

Ciekawostka o Oriflame: Ostatnio dowiedziałam się, że Oriflame w swoich labolatoriach szuka idealnych formuł kosmetyków. Dobra, może to według niektórych nic nadzwyczajnego, ale jest jedna kwestia. Jeżeli Oriflame nie jest zadowolone z jakości i efektów tego co wymyślili, ale produkt nadaje się do użytku to jego recepturę odsprzedają innym korporacjom. Później takie 'oriflame'owe odpadki' lądują w Sephorach i Douglasach na najwyższych półkach z najwyższą ceną, a Oriflame stwarza produkt o jeszcze lepszej jakości.

Skład:
AQUA, CYCLOPENTASILOXANE, CYCLOHEXASILOXANE, TITANIUM DIOXIDE, BUTYLENE GLYCOL, NYLON-12, TRIMETHYLSILOXYSILICATE, POLYGLYCERYL-4 ISOSTEARATE, CETYL PEG/PPG-10/1 DIMETHICONE, HEXYL LAURATE, BIS-PEG/PPG-14/14 DIMETHICONE, POLYETHYLENE, MICA, CAPRYLYL METHICONE, ISONONYL ISONONANOATE, PHENYL TRIMETHICONE, CAPRYLYL GLYCOL, SODIUM CHLORIDE, IMIDAZOLIDINYL UREA, METHYLPARABEN, DISTEARDIMONIUM HECTORITE, PARFUM, PROPYLPARABEN, TRIMETHOXYCAPRYLYLSILANE, DISODIUM EDTA, ALUMINA, TRIETHOXYCAPRYLYLSILANE, HYDROLYZED CRANBERRY FRUIT/LEAF EXTRACT, PHENOXYETHANOL, ETHYLHEXYLGLYCERIN, CI 77492, CI 77491, CI 77499

Ocena końcowa: ♥ ♥ ♥ ♥ ♥
Cena regularna: 45zł/30ml
W katalogu 14 cena dla Członków Klubu Oriflame 15,31zł 
Piętnaśnie złotych za podkład? 

Dla tych, którzy chcieliby się przyłączyć do Klubu Oriflame jest szczególna promocja. 
Wpisowe do Klubu pełnego niespodzianek, energii i promocji to tylko 1zł.
Oprócz tego (!) można zdobyć takie cudeńka za łącznie 3zł!
1. Kosmetyczka i wodoodporny tusz do rzęs (wartość 94zł).
2. Zestaw Swedish Spa (wartość 68zł).
3. Super szlafrok (wartość 150zł) - ja się w nim zakochałam, jest świetny. Miękki i ciepły. 

Jeżeli chcesz zgarnać te trzy rzeczy jesteś zainteresowana/y przystąpieniem do Klubu Oriflame napisz do mnie: zolzamalina@gmail.com :) 
Czekam na mejle! :) 


wtorek, 27 sierpnia 2013

Paczka, katalog 12

Cześć!
Postanowiłam dzisiaj napisać post związany z dzisiejszym odbiorem paczki z zamówieniem z katalogu 12.
Oprócz kosmetyków dla klientek odebrałam zestaw lojalnościowy z którego korzystałam w katalogu 11. 


Program lojalnościowy polegał na tym, że w trakcie trwania katalogu 9, 10 i 11 po przekroczeniu pewnego progu punktowego mogłam sobie odebrać zestaw kosmetyków za 4,90zł lub za 9,90zł. Jeżeli w dwóch katalogach (z trzech w których trwał program) odbiorę nagrody za 9,90zł, to w katalogu 12 będę miała możliwość odebrać składaną suszarkę marki Philips, uwaga, za 9,90zł!
I z takiej możliwości skorzystałam, jakżeby inaczej :) 
Dzisiaj w paczce przyszła suszarka, żel i woda toaletowa.

Żel pod prysznic Discover China Cherry Orchard - żel o delikatnym zapachu kwiatów wiśni. Bardzo kojący zmysły :) 

Woda toaletowa Eclipse - swojej jeszcze nie otwierałam, ale w Filii poprosiłam o otwarty flakonik. Zapach nie jest raczej dla mnie. Bardzo świeży, ale aż drażniący. Z tego co wyczytuję to ma coś z pomarańczem i melonem. 

No i chyba najbardziej oczekiwana przeze mnie rzecz. Czyli Suszarka  Philips Salon Essential.

W sumie opakowanie widziałam już wcześniej, dlatego nie było dla mnie zdzwieniem, że jest dość spore. 
Wszystkie rzeczy zapakowane były w dodatkowe folie ochronne. W pudełku są instrukcje oraz karta gwarancyjna. Tak samo jak w każdym ze sklepów z urządzeniami elektrycznymi. 

Suszarka trochę mnie zadziwiła. W sensie, że jest duża! Myślałam, że za niecałe 10zł firma da jakiś shit, a tu proszę, piękna, różowa, sprawna suszareczka. Jestem zachwycona tym, że Oriflame daje członkom Klubu takie korzyści. W przeszłości byłam konsultatnką Avon i nie przypominam sobie, żebym w ciągu pięciu miesięcy działalności dostała tyle nowych, dobrych jakościowo rzeczy. 

Suszarka jest składana, dlatego będzie dla mnie idealna po na zajęcia na basenie. 
Posiada trzy poziomy suszenia: 
I - zimne powietrze, poziom 1
II - ciepłe powietrze, poziom 1
III - ciepłe powietrze, poziom 2
Kabel do któtkich nie należy - ma ok. 160cm. 

Opcłaca się być w Oriflame? Oczywiście!!

Oprócz programu lojalnościowego zamówiłam sobie pare rzeczy. 

Odżywka Nature Secrets cytryna z miętą, która razem z szamponem już się szykuje do recenzji. To już moje drugie opakowanie. 

Żel do rąk z antybakteryjnymi ekstraktami z drzewa herbacianego i mandarynki - ponieważ jutro wyjeżdżam na obóz, gdzie dostęp do wody może być ograniczony, a rączki warto mieć czyste :) 


Dodatkowo za 0,77zł dostałam Wygładzający balsam do ust z organicznymi ekstraktami z jagód acai i granatu tylko za to, że w sumie zakupiłam trzy produkty z serii Nature Secrets.

I ostatni produkt. W Oriflame przy małych zamówieniach jest opcja płatnych dostaw, ale po co wydawać 8-11zł na samą paczkę kiedy za 11,90zł można domówić jeden z dwóch proponowanych, pełnowymiarowych produktów (co katalog inne) i paczkę dostajemy "gratis". Oto produkt z katalogu 12: Ochronna emalia do paznokci, o cenie regularnej 22zł.


Teraz pewnie się zastanawiacie ile w sumie na tym straciłam.
Ok, no to podsumowanie rachunku i zastanowienie się, czy wyrządziłam krzywdę zawartości mojego portfela.
  1. Żel Discover China: cena regularna: 12zł
  2. Eclipse: cena regularna: 36zł                          za obie rzeczy zapłaciłam 4,90zł
  3. Suszarka Philips Salon Essential: cena w RTV Euro AGD: 59,99zł, zapłaciłam: 9,90zł
  4. Odżywka do włosów: cena regularna: 13zł, zapłaciłam: 6,08zł
  5. Żel antybakteryjny: cena regularna: 14,90zł, zapłaciłam: 7,62zł
  6. Balsam do ust: cena regularna: 11zł, zapłaciłam: 0,77zł
  7. Emalia do paznokci: cena regularna: 22zł, zapłaciłam: 11,90zł
Razem: Według cen regularnych za te siedem rzeczy powinnam zapłacić: 168,89zł. NIGDY bym tyle nie wydała na takie pierdółki. Dzięki temu, że jestem członkiem Klubu Oriflame za siedem rzeczy (w tym suszarkę!) zapłaciłam 41,17zł.
Różnica? Wielka! Ile oszczędziłam? 127,72zł!


Recenzji tych produktów możecie się spodziewać w przyszłych notkach, ale oprócz tego mam masę innych kosmetyków do opisania. :)
Tak jak pisałam wyżej jutro wyjeżdżam na obóz zaliczeniowy. Przez najbliższe pięć dni możecie mnie spotkać na szlaku w Beskidzie Śląskim i Żywieckim. Jutro z samego rana jadę do Bielsko - Białej. Zaczynamy wędrówkę pieszą do Szczyrku i w kolejnych dniach Wisła, Przysłop, Zwardoń, Hala Rysianka, Żywiec i wszelkie przełęcze, hale oraz górki :) 
Zatem zostawiam Was z aktualnym postem i życzę udanego tygodnia. 
Osoby które pierwszy raz są na moim blogu zapraszam do czytania poprzednich recenzji. 

Do zobaczenia w przyszłym tygodniu! 
xx :) 

sobota, 24 sierpnia 2013

Grejpfrutowa zdrada

Cześć!
Dobrze, przechodzę szybko do meritum: kolejna rzecz, którą obiecałam i spełniam.
Tak jak pisałam w poprzednim kosmetykowym poście opiszę swoją zdradę. Muszę się przyznać. Nie dotrzymałam wierności jagodowo - lawendowej serii do twarzy, której zapach doprowadzał mnie do pozytywnego szaleństwa. Mimo tego, że jej aromat nadal jest moim faworytem stwierdziłam, że działanie tych kosmetyków nie jest do końca dla mnie. Okazało się po prostu za słabe.
Pewnego dnia, podczas bodajże 10 katalogu skuszona zapachem z kartki postanowiłam zaryzykować użycie serii Pure skin.
Nigdy nie lubiłam wybierać kosmetyków do twarzy z problemami skórnymi czy trądzikiem. Zazwyczaj zielone czy niebieskie kolory opakowań źle mi się kojarzyły. Wielki wybór na półkach hipermarketów i drogerii powodował, że stałam przed regałami prawie pół godziny i czytałam opisy producentów. Brałam coś do koszyka, znajdowałam coś innego, niby lepszego, więc też brałam, a tamto odkładałam. I się tak kręciłam od półki do półki. W końcu i tak wybierałam źle. Po opakowaniu (a nawet paru użyciach) miałam przesuszoną twarz albo świeciłam się jak Księżyc w pełni, więc używałam takich kosmetyków bardzo sporadycznie. Jestem pewna, że nigdy w życiu nie zamówiłabym Pure skin, gdyby była tylko w kolorze niebieskim.
Grejpfrutowe lody, zapachy jak i same owoce od kilku lat towarzyszą mi coraz częściej. Pamiętam jak mama chciała mnie karmić gorzkim owocem wmawiając, że jest dużo witamin i tak dalej (wiem, wiem, są!), ale to była dla mnie kara. Żadne soki, nawet dodatkowo słodzone nie wchodziły w rachubę. Później zaczęła mnie częstować samym miąszem i takim sposobem można powiedzieć, że się nauczyłam jeść grejpfruty. Później dorosłam do tego, że mój organizm sam potrzebował takiego smaku, więc nauczyłam się również pić grejpfrutowe soki, czasami nawet nałogowo :P
Zapach na kartce mnie zauroczył, stwierdziłam, że takie połączenie serii do twarzy z owocem może być ciekawe. Przekonałam się trochę bardziej na wprowadzeniu katalogu, gdzie miałam możliwość powąchać żel na żywo. Zaryzykowałam i kupiłam.


Pure Skin z grejpfrutem


Żel oczyszczający Pure Skin z grejpfrutem

Pure Skin Face Wash (with Grapefruit)

Opis producenta: Dokładnie oczyszcza skórę, zapobiegając wypryskom i błyskawicznie zmniejszając nieestetyczny połysk. Z ekstraktem z grejpfruta i technologią Detect™, by zwalczać niedoskonałości i dodawać skórze energii. Stosuj codziennie.

Zapach: ♥ ♥
Własnie dlatego wyżej napisałam, że zaryzykowałam. Jak dla mnie grejpfruta czuc bardzo delikatnie. Nie ma tej specyficznej cytrusowej, charakterystycznej goryczki. Dwa serduszka daję jednak za to, że żel nie pachnie jak zazwyczaj żele do oczyszczania twarzy. Ma w sobie pewną świeżość, która jest warta docenienia. Do zapachu grejpfrutowych serii z The Body Shop mu daleko.

Konsystencja i kolor: ♥ ♥ ♥ ♥ ♥
Kolor, który w sumie tu akurat jest mało ważny, to transparentny pomarańcz.
Konsystencja kosmetyku jest podobna do trochę rozwodnionego żelu. Nie jest bardzo płynny ani zbyt gęsty. Z łatwością rozprowadza się po twarzy. Po kontakcie z wodą bardzo łatwo jest go spienić.
Brak jakichkolwiek granulek.

Opakowanie: ♥ ♥ ♥ ♥ ♥
Jak dla mnie takie opakowania do żelów do twarzy są równie perfekcyjne jak te z pompką. Wieczko zamykane na zatrzask. Miękkie tworzywo, które nawet przy wyciskaniu na pewno nie będzie się łamać (choć z łatwością żel opada na dno, więc wyciskanie ostatnich kropel raczej będzie proste :))

Użycie:
Do użycia wystarczy niewielka ilość żelu rozprowadzona na twarzy z małą ilością wody. Takie połączenie bez problemu można spienić. Żel działa na tyle delikanie, że nie powoduje podrażnień. I jeszcze raz podkreślam, że działa. Na początku trzeba uzbroić się w cierpliwość na 2-3 tygodnie, ponieważ wydobywa wszelkie niedoskonałości na powierzchnię skóry. Skutecznie oczyszcza wszystkie pory, nawet takie, które były mocno zasuszone. Wyciąga wszystko! Szczególnie polecam osobom młodym z problemami w strefie T.  Po użyciu zdecydowanie czuć oczyszczoną twarz. Nie jest naciągnięta, za to bardzo świeża. Faktycznie nie ma połysku!
Aktualnie jestem w trakcie doleczania wyprysków (moją zmorą jest wyciskanie i rozdrapywanie, nie umiem się tego pozbyć), ale p o w a ż n i e widać rezultaty. Myślałam, że jagódki mi pomogły, ale to co zrobił grejpfrut, to wielka zmiana!

PS. Jagódki polecam każdemu bez problemów skórnych. Jeżeli tylko lubicie połączenie jagody i lawendy to nawet się nie zastanawiajcie - zauroczycie się :) (a jak nie, to w Oriflame można zwrócić używany kosmetyk ) 100% gwarancji konsumenta).


Skład: AQUA, SODIUM LAURETH SULFATE (och, och :(), GLYCERIN, COCAMIDOPROPYL BETAINE (ale szybko redukujemy działanie SLS :)), PEG-7 GLYCERYL COCOATE, COCO-GLUCOSIDE, SODIUM LAUROYL SARCOSINATE, GLYCERYL OLEATE, DISODIUM COCOAMPHODIACETATE, PEG-150 PENTAERYTHRITYL TETRASTEARATE, SODIUM COCOAMPHOACETATE, SALICYLIC ACID, SODIUM CHLORIDE, IMIDAZOLIDINYL UREA, PEG-6 CAPRYLIC/CAPRIC GLYCERIDES, PARFUM, CITRUS PARADISI FRUIT EXTRACT, PROPYLENE GLYCOL, BENZOPHENONE-4, DISODIUM EDTA, MENTHOL, UNDECYLENOYL GLYCINE, SODIUM HYDROXIDE, METHYLPARABEN, CI 14700, CI 15985

Ocena końcowa: ♥ ♥ ♥ ♥
Cena regularna: 23zł/150ml



Tonik Pure Skin z grejpfrutem

Pure Skin Face Toner (with Grapefruit)

Opis producenta: Wspaniały sposób na udany początek i zakończenie dnia! Tonik zwęża pory skórne, zapobiegając zaskórnikom, oraz usuwa pozostałości zanieczyszczeń. Z ekstraktem z grejpfruta i technologią Detect™, które razem zwalczają wypryski i dodają skórze energii. Stosuj codziennie.

Opakowanie: ♥ ♥ ♥ ♥
Tonik jest zakręcany. I tu sama nie wiem co o tym myśleć, ponieważ prkatyczniejsze byłoby zamknięcie na zatrzask, ale zawsze mam wrażenie, że dochodzi tam zbyt wiele powierza i toniki się ulatniają. W sumie, nie przeszkadza mi to, że opakowanie jest odkręcane. Otwór jest na tyle duży, że nie trzeba naciskać tubki, żeby tonik wytrysnął pod wielkim ciśnieniem. Wystarczy delikatnie wstrząsnąć nad wacikiem.

Zapach: ♥ ♥ ♥ ♥
Mocniejszy od żelu. Mnie się bardziej podoba. Jest mocno orzeźwiający i bardziej czuć grejpfrut, ale nadal nie jest to The Body Shop :P

Konsystencja i kolor: ♥ ♥ ♥ ♥ ♥
Znów kolor nieporzebny jest do funkcjonowania produktu, ale mimo to napiszę - lekko zabarwiony na pomarańczowy. 

Tonik jak tonik - wodnisty. Nie ma oleistych składników, więc nie ma w nim nic tłustego.

Użycie:
Twarz przecieram tonikiem zazwyczaj po umyciu żelem. Czasami zdaży mi się zapomnieć, ale nigdy nie przemywam całej twarzy tylko tonikiem. Moc orzeźwienia się podwaja. Nie zostawia tłustych śladów ani klejącej się powłoczki. Nie przyklejam się do poduszki ani moje włosy do twarzy. Względnie szybko się wchłania pozostawiając przyjemne uczucie chłodu i zrelaksowanej twarzy. Bardzo lubię moment, kiedy po oczyszczaniu (mam na myśli wyciskanie syfków - bardzo nie lubie tego określenia, fujfuj :P) tonik odczuwalnie działa w porach.
Minusem jednak jest to, że po użyciu tonik nie matuje tak jak żel, więc działanie poprzednika jest rujnowane. Mimo to, nie jest to dla mnie problemem, ponieważ rano nakładam krem na dzień, a wieczorem jest mi obojętne czy odbijam światło żarówek :P Po prostu daję żyć skórze swoim życiem.

Skład: AQUA, ALCOHOL DENAT., BUTYLENE GLYCOL, GLYCERIN, OLETH-20, SODIUM CITRATE, SALICYLIC ACID, ALLANTOIN, PARFUM, CITRUS PARADISI FRUIT EXTRACT, PROPYLENE GLYCOL, DISODIUM EDTA, UNDECYLENOYL GLYCINE, SODIUM BENZOTRIAZOLYL BUTYLPHENOL SULFONATE, METHYLPARABEN, CI 15985, CI 14700

Ocena końcowa: ♥ ♥ ♥ ♥
Cena regularna: 24zł/150ml




XX


czwartek, 22 sierpnia 2013

Wyniki Mini rozdania.

Moje drogie Uczestniczki - bo tylko Panie wyraziły chęć przystąpienia do konkursu.
Po pierwsze chciałam wszystkim podziękować za uczestnictwo w Rozdaniu! Tym razem zgłoszeń było dziewiętnaście. Niestety nie wszystkie były poprawne. Na początku muszę Was pochwalić, bo tylko jedno udostępnienie banera było dla mnie niewidoczne (na przyszłość: sprawdzajcie czy na pewno post jest publiczny).
Więcej "problemu" miałyście z odpowiedzią na pytanie Kiedy odbyły się moje pierwsze warsztaty, na których przyłączyłam się do Klubu Oriflame?
Ponieważ był to Test Spostrzegawczości Czytelnika nie uznawałam innych odpowiedzi niż konkretna data, czyli 10 kwietnia 2013r.
Summa summarum do losowania z poprawnym zgłoszeniem przystąpiły Uczestniczki z następującymi adresami e-mail:


  1. Sara, komputer994@o2.pl
  2. Ania, a_nusia93@buziaczek.pl
  3. Ewa, kolodziejeje@gmail.com
  4. Ania, zaczarowanaa.fashion@gmail.com  
  5. Aleksandra, olka483@vp.pl  
  6. Alina, maupasss@vp.pl  
  7. Bernadetta, bernadetaaa@interia.pl  
  8. Magdalena, justyna421@onet.pl  
  9. Ewa, ewaa101@gmail.com  
  10. Maja, maja.lewandowska@vp.pl  
  11. Monika, akasha162@onet.eu  
  12. Magda, madzia_stg@op.pl  
  13. Sabina, sabela87@gmail.com 
A teraz wyniki.
Każdej osobie został przypisany numer według kolejności zgłoszenia.
Wygenerowałam numer na stronie losowe.pl

Wylosowanym numerem jest 4, czyli zaczarowanaa - Ania, www.me-and-my-passions.blogspot.com

Gratuluję! Oczekuj mejla ode mnie :) 


Ale! Jeżeli spośród całej trzynastki znajdzie się ktoś z Wrocławia, to mam nagrodę - niespodziankę! Jeżeli znajdą się takie osoby zapraszam do kontaktu zolzamalina@gmail.com

wtorek, 13 sierpnia 2013

Rozdanie

Hej ho! :)

Moi kochani, jak obiecałam, tak robię.
Bardzo wkręciłam się w konkursy. Pierwsza lepsza okazja, która nadarzyła się od czasów losowania, to fakt, że przekroczone zostało tysiąc odsłon mojego bloga :) Niezmiernie cieszę się z tego powodu i dziękuję!
Z tej okazji postanowiłam nagrodzić jednego z moich czytelników małym prezentem. Tym razem rozdanie jest nie tylko dla osób z Wrocławia i okolic, ale z całej Polski. :)


Do zgarnięcia dwa pełnowymiarowe produkty z serii Brazil Nuts: krem do rąk (75ml)  oraz mydełko (75g).
Olej z orzecha brazylijskiego nawilża dłonie, zapobiega przesuszaniu i odżywia. Wygładza i zmiękcza dłonie. Zostawia orzechowy zapach. 



Co zrobić by zostać zakwalifikowanym do losowania nagrody?

1. Udostępnij poniższe zdjęcie - banner z zalinkowanym adresem mojego bloga publicznie na facebooku lub na blogu.
(na facebooku banner musi być podpisany adresem mojego bloga: zolzamalina.blogspot.com)
2. Test spostrzegawczości czytelnika.
W komentarzu odpowiedz na pytanie: Kiedy odbyły się moje pierwsze warsztaty, na których przyłączyłam się do Klubu Oriflame?
3. Dane kontaktowe.
W komentarzu napisz:
- swoje imię,
- adres profilu na facebooku lub adres bloga na którym opublikowałeś/aś zdjęcie,
- adres e-mail.


Komentarze - zgłoszenia można zostawiać tylko pod tym postem do 20 sierpnia 2013r. do 23:59.
Błędne odpowiedzi, niepełne dane kontaktowe oraz brak publicznego, zalinkowanego bannera na facebooku lub blogu dyskwalifikują zgłoszenie.

Powodzenia! :)

piątek, 9 sierpnia 2013

Coke Live Music Festival 2013

Cześć Kochani!
Dzisiaj miała się ukazać kolejna recenzja, ale niestety żyję emocjami związanymi z Coke Live Music Festival 2013 i nie mogę zebrać myśli.
Mam wykupiony bilet na drugi dzień Festiwalu, ponieważ jestem fanką Florence And The Machine. Co prawda, uwielbiam także Dawida Podsiadło, Brodkę, oraz Melę Koteluk, którzy wystąpią/wystąpili już dzisiaj, ale ograniczyłam się tylko do soboty.

Fanclub FATM zorganizował pare akcji na koncert na które oczywiście się przygotowałam :D

1. "What the Florence and The Machine gave me"
Każda osoba przygotowuje kartkę z odpowiedzią, co dał/jakie uczucia wskrzesiła muzyka zespołu.
Ja jeszcze swojej kartki nie zrobiłam, ale to kwestia paru minut. Już wiem, że napisane będzie happiness.

2. Wianki ze sztucznych kwiatów na głowach, które zostaną podniesione podczas solówki w utworze Rabbit Heart.

Ja i mój wianor:

3. Brokat. Wszęęędzie brokat - na twarzy, na rękach i do rzucania w powietrze. Z moimi znajomymi kupiłam aż kilogram brokatu, który będziemy rozsypywać na wszystkich i na wszystko :D No i oczywiście na nas. Już sobie wyobrażam jak przez najbliższe tygodnie będę wymywała go spomiędzy włosów. 

Oprócz tego zrobiłam sobie koszulkę na tą specjalną okazję. Prezentuje się tak:


Absolutnie nie mogę się doczekać! Od tygodnia nie myślę o niczym innym niż Coke i Florence.
Choć zapowiadają, że pogoda nie będzie najlepsza, to i tak mam zamiar bardzo dobrze się bawić :)

Nie spieszymy się z powrotem. Niedzielę spędzimy na łażeniu po Krakowie. Od czasu do czasu warto odwiedzić ładne miejsca poza Wrocławiem :)

Nie mogę uwierzyć, że za dwadzieścia pięć godzin znowu zobaczę Florence na żywo :)
Tymczasem lecę się pakować, wyjeżdżam jutro o 11.30.  
Odezwę się po weekendzie!
Buziaki!